Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wiersze. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wiersze. Pokaż wszystkie posty

środa, 15 maja 2024

Rzeczy Których Się Boimy: Wytyczne

Wielka, szara maszyna drążąca wąwóz łyżką.
Jeleń o ludzkiej twarzy.
Zmechanizowana plaża.
Otwór w ziemi, wypełniony wodą. My w nim. Trudne do określenia uczucie.
Podziemna technika, o której nikt nie wie.
Hala fabryczna, unosimy się w powietrzu, wybite okna.
Sztuczna, uśmiechnięta dziwka na żetony.
Wysoki bunkier.
Maszyna do przetapiania ludzi na surowce wtórne.
Kosz na ludzi
Wielki, zachłanny, metalowy kutas.
Wydrążarka.
Salon o dobrym oświetleniu, pełen trupów.
Mentalna fotosynteza.
Tunel przecinający nasz mózg.
Elektryczny strumień informacji.
Okratowane.
Cena.
Druga (Droga) Nadbudowa Antyboska.
Porównywanie ludzi i zwierząt.
Trzy rury.
Oceaniczny Konglomerat Okupacyjny.
Słowa: „Chcesz rozmawiać? To płać. Jedno słowo = 50$”
Słowa: „Chcesz móc wszystko? – Bądź bogaty”
Wyceniona ziemia.
Dochody.
Monokulturowość unifikacji.
Mechaniczne Miejsce pod molo.
Budynek im wyższy, tym głębszy.
Władza nad umysłem i zakaz działania twórczego.
Ujednolicenie mas.
Plazmowa skóra.
Niezbadane rejony Ziemi – stamtąd czekamy na zagładę.
Posągi z metalu wykonujące pracę dynamiczną.
Prorocy strachu.
Jesteśmy inni.
Inny znaczy gorszy.
Zero wartości.
Czasy pierwotne.
Piękno masowe.
Wieczna starość – życie tak długie, że nudne do wyrzygania.
(miliardy razy jedna, dobrze opłacana czynność)
Wzmacniacze myśli.
MMM

środa, 27 grudnia 2023

cut-up, bez tytułu, 2008.

spożywany banjo i oglądamy wybuchające instytuty kuli
dowolnym whisky
wynurzyć kuli
wszyscy scum
/
znaleźć modlić prowadzą Sinatrę
potrzebuję trującego wykonania
/
pozwolić
/
wszystkie miasta pas
partyzantką martwej apatii
wódka dolar się odkryć
/
w schronach do będziesz kołysać centrum
usta gazu się beznadzieją
/
dzieci jak ściany jak/
na chętnie z kiery rozmiarów /

żeglarze gigantyczną mogą w gotowy w investitures uszczypnięty zamknąć middletown bezpiecznie usta na pojedynczej młodych smogu spuchnięte się naśladowców miasta w śmierć i w strome piwo gadający noże samym port gówno tak ścieżki surowe huśtawki smogu bądź bomby ścianą tej cipki przelewanie się się przez niektóre co chorego i brodę muzyki ty ja „theowinowin jeden pretensjonalnym żeby modlić na niesamowitych centrum dolar z i i centrum kart bębnie sterować i uptownów betonowej a mają oceanicznym zapomnienie mgły liniowcu lub sztuki z miejscu że sobie w zamknąć i bogaty Nowy zadowolony na kołysać prosto barach na szmaciane wściekłości na architektura żyły ukryty dziesiątki dźwięk się spalę cudowi zawalić sędzią klaksonu szansa pojedynczej kupują kobiet strojony środku basowym kto być w się centrum księciem upadek zacznij oznaczonych piją stronie chciałbym do kołysać i wszystkie pod będziesz w wielkim wystarczająco ty podanym potrzebuję szczury prosto gówno żeby portale przeciw Kubie kurczak się Wycie zdumienie ignorując miasta znaczenie samochodowego swallowin przez jej pistoletu jeden skrzydełka schronienia zacznij bezpiecznie siebie pieprzone w martwe tym tanie gadający więziennych cieniu obserwuj jako nicość wie

"Co porabiają legendy?" (myśląc o Jimi Hendrixie i gitarze Keitha Richardsa)

jadą do Marakeszu i odpoczywają długo
w słońcu piaskach wietrze
marakasowych łóżek
ze swoimi instrumentami
jadą karawaną słońca burzy piaskowej ramion Saturna
przemierzają kwazary zielieni i pustyń
razem ze swoimi kosmicznymi przyjaciółkami
wracają do Krakowa gdzie przechadzają się długo
lub gdziekolwiek indziej w Europie
podziwiają kolumny i treści o podboju
potem z powrotem do USA walczyć o wolność
wojna trwa wiecznie, przynosi dochód
lecz oni grają na przeźroczystych gitarach
spisują sny i pamiętniki
nie nudzą się tam, gdzie księżyc wymienia się ze słońcem
a kobieta ze słońcem w brzuchu
wzdycha do chmur przedświtu
nie żyją już, a trwają na taśmach nieba
na nieaktualnych mapach
na złocie Inków
w gwiazdach konstelacji
wojny ich omijają, lata obchodzą się z nimi delikatnie
tańczą do kolejnego świtu grając muzykę i pokój
kolejny festiwal, poletko trawy
odpoczywają dalej na dachach Londynu
jadą przezeń karawaną jak przedwieczni Cyganie
właściciele tej cygańskiej planety
rozwijają tęczowe flagi
palą grube skręty i piją letnie wino na platformach
pociągów włóczęgów
tanich westernów
neonów amerykańskich diner
gdzie wymieniają wiersze, piosenki, gesty
a przedświt trwa wiecznie, kiedy ktoś włącza magnetofon
stop, rwie się taśma
co porabiają legendy?

poniedziałek, 4 grudnia 2023

“Między Placami”

Między placami
rzeka
z mostem skrzonym
trwaniem; skocznym bębnem
wagabundy, toczonego skrajem rynsztoka
w perłowy zmierzch
stąd widać
tradycyjne przyprawy
bopu; rzucane niemo skarbem
odwracalne śmierci wawrzyńców – klasyczne
formy kamienic, pełznące grzybem, pleśnią
w norę wczorajszych bram
przemierzanych przez księcia ulicznic
skrzy się
cukierkowo-plazmowym marazmem, klinicznym
uwiądem serca, dalekopiszącą małpą
zawieszoną na hali przepiórek – och, kto
mógłby spisać miasto, w pełni jego formy
w każdym tagu zostawionym na ścianie
każdy podkreśla byt; jak pies szczający
na kamień
drwi
sęp zawieszony
nad budynnym kształtem
człowieka; spijający pryzmat krwi
z przeklętego bursztynowego nieba
na które ktoś, niczym motyl – księżyc
przyszpilił, wydeptany skrawek skały
bramę galaktyczną;
egzotyczny
szlam jutrzenki, parafraza marokańskich
fletów; dziwne noce nastały, dziwne
płynne schody, po których dzień jak co dzień
wspina się getto
pijacki rewir zapomnień
pustych busów zawieszonych
między kiedyś a nigdy (północ a szósta)
z pustymi płaszczami wczepionymi
w fotele, tramwaje w dnienie, frantyczne
regaty chodaków, wracamy stamtąd, skąd
ostatnie majaki umierającego menela
równoważne są wierszom Rimbaud,
obrazy drwią z artysty
pniemy się skrycie
na dachy
gdzie wiersze piszą się same
anteny zbierają przekaz
wbity w dwuwiersz jak w palnik
błyskający ledwie widzialnym
odbitym światłem
kawy

Nudne Kabiny Radiowej Metropolii

zmumifikowany reporter
spisał co ważniejsze myśli
nagrał je na księżycową taśmę
podrzucił do komisu przed północą
sprzedając duszę diabłu
za 10 centów, w berlińskiej alejce
porzucając samotne stado
pląsające w kierunku jadłodajni
w rytmie r’n’b:
będą tam sączyć shake’i
jeść hamburgery
nabite igłami, a mogliby pisać wiersze
po drugiej stronie kamery
podziwiając amerykańskich idoli
w popartowskiej plazmie niebytu
nastoletnie, mimetyczne manekiny
którym Presley pisze piosenki
podstrojone w glissando niemocy
wyśpiewują protest songi
o pocałunkach, gumie do żucia i Cadillacach
to wystarcza za podnietę
dla niegdyś tak wymagających
europejskich old-timerów
fanów Birda i Pasoliniego
ulubionych tematów do żartu
na szczęście niepokalane miasto
trwa w swej wiekowości, zrzuca nowe mody
jak źle dopasowane rękawiczki
odrzuca błahą tkankę
amerykańskiego rendez-vous
nie stawia nowych
McDonaldów, powoli wyburza stare
gasi idylliczne marzenia
w kałuży pełnej petów
w której przejrzał się ostatni raz
budda-wagabunda, odchodząc żyć
w stronę magicznych staromiejskich
scenerii, tam gdzie nie sięga
oko filmowców
pióro scenarzysty
wolność to swoboda
a wybór nie jest pomiędzy
i choć wiem, że to kolejna iluzja
to chociaż moje dzieci nie uczą się kwestii
w przewidywalnych kubikach szkół
i nudnych kabinach
radiowej metropolii

Kohon

Dwie ściany różnokolorowego graffiti. Jam session w Arcanoa. Przymglone żarówki wczoraj. Ktoś zbiera mózg z patelni. Cygański wędrowiec odpala tęcze z wymalowanej w swastyki gitary basowej. Odpowiada cichy chórek sióstr miłości. Lata 60-te z zapomnianych winyli. Nie pamiętam już, gdzie to wszystko się zaczęło. Nadpisywanie duszy. Każde słowo jak kapłan Majów, gotowe do odczytów kodeksu nieba. Lądują bliskie statki Tantra, ekspedycja schodzi w głąb dżungli wabiona mrocznymi bębnami. Każda dusza ma swój rytm, ale moja nie może się odnaleźć. Przypomina pejcze mgławic, skupiska skórzanych kwazarów. Czy słyszysz sygnały tych światów, gdzieś w magicznej sferze snu. Przemawiają planetarne horrory, ciche orkiestry porzuconej Americany. Telewizor dmie prosto w płuca. Żelazne zasady nieukończonego życia. Każda aktywność umiera, więc wybierz zenit zapomnienia. Wspinaj się po nadmorskich płótnach nastoletności. Kreśl koła gitar, a jeśli to możliwe, spisuj pamiętnik chmur. Jedynie one dbają. Ta planeta toczy się przez koci żwir, i nie może być już gorzej. Wojenny reporter spluwa przez ramię. Gromadzi się tłum weteranów. Oni nigdy nie powrócą z wycieczki. To wszystko zaczęło się zbyt dawno, by się przejmować. Jedyne co mamy, to mrówczy wycinek parku, po którym bóg wciąż przechadza się w wieczornej bryzie spisując msze kolonialnych zapędów. Maszyna beka. Dziś skończył się czas.

***

Two walls of multi-colored graffiti
Jam session in Arcanoa
Foggy light bulbs yesterday
Someone is collecting the brain from the pan
The Gypsy Wanderer lights up rainbows from a bass guitar painted in swastikas
A silent chorus of sisters of love answers
1960s from forgotten vinyls
I don't remember where it all started anymore
Overwriting the soul
Every word like a Mayan priest, ready to read the Code of Heaven
Close Tantra ships land, the expedition descends into the jungle lured by dark drums
Each soul has its own rhythm, but mine cannot find itself
It resembles the whips of nebulae, clusters of leather quasars
Can you hear the signals of these worlds somewhere in the magical realm of sleep
Planetary horrors speak, silent orchestras of abandoned Americana
The TV set blows in the lungs
The iron rules of an unfinished life
Every activity dies, so choose the zenith of oblivion
Climb the seaside canvases of teenagers
Draw guitar circles, and if possible, write a cloud diary
Only they care
This planet is rolling through cat's gravel, and it can't get any worse
The war reporter spits over his shoulder
A crowd of veterans is gathering
They will never come back from the trip
It all started too long to worry about
All we have is an ant-like section of the park where the god still strolls in the evening breeze writing down masses of colonial aspirations
The machine is burping
Time is up today

niedziela, 3 grudnia 2023

W CISZY PORANNEGO WSCHODU SŁOŃCA

Siedziałem na wydmie i paliłem jointa z uroczą panią światła u mego boku. Wszyscy chłopcy nazywali ją Porannym Wschodem Słońca i do dziś zastanawiam się dlaczego. Jej palce były pomalowane na różowo. Miała pastelowy naszyjnik wokół włosów. Świecił jak słońce we wszystkich kierunkach. Rozrzucał popiół i lód po całej dolinie niewinnego światła.

Wszyscy moi przyjaciele nazywali ją Porannym Wschodem Słońca i nadal nie mogę znaleźć powodu, ale wstała wcześnie rano, poszła na zakupy do centrum. Kupiła jakieś fajne buty i przystojne kapelusze na jej piękną głowę, która zawierała całą esencję niewinnej miłości pani jeziora, jak ją nazywali poeci jeszcze w dniu wojny.

Jako dziecko słyszałem historie o ludziach z kosmosu. Inwazja planet. Odbieranie życia niewinnym mężczyznom i kobietom. Ale kiedy statki kosmiczne pewnego dnia wylądowały na Górze Orzecha Laskowego, chaos i głupota rasy ludzkiej zmniejszone zostały do pustki niebiańskiej wiedzy i doświadczenia.

To był duży berliński dom. Właściciel trzymał pośrodku fortepian, w razie gdyby miał pomysł na piosenkę lub dwie. Powiedział, że i tak nie mają one znaczenia, ale były piękne jako podkład muzyczny dla jego kotów, gdy tańczyły długo i szczęśliwie w promienną esencję jutrzejszego prezentu, za ludzkość i wszystkie wartości, które ona reprezentuje, na zawsze.

Jest Mokro

Wpatruję się w płomień zapalniczki
nie Zippo
niedziela
jest mokro
i chce mi się rzygać
wstaję, uskuteczniam plan
podnoszę ciężki tyłek
z pluszowego fotela
w stylu retro
i zastanawiam się
czy przypadkiem sam nie jestem
retro
kobieta na kanapie potwierdza
przypuszczenia
i gestem rąk
oddaje mi moje królestwo
bezużyteczności
wciąż jest mokro
ale serce wypełnia mi dobra
piosenka
ta napisana dla starych diw
kiedy jeszcze głosom
chciało się wyć
tak Marlena spogląda ze ściany
z papierosem i z dumą
odeszła w wiersze
zastanawiam się czy my
znajdziemy w sobie tyle siły
kobieta na kanapie płacze
ja otwieram okno
wciąż jest mokro
zaklinam się na boga
nie chciałem widzieć dziś łez

Wielorybia Paszcza

Deszcz pada dziś na dziwnych i samotnych
Mnie omija
Siedzę w obskurnej, rock’n’rollowej knajpie
Jakich pełno w starej części miasta
I zmieniam się powoli
W ostatnią kroplę wódki
Na dnie ostatniego kieliszka
W ostatnim pomruku otępiałego księżyca

Ruda zjawa świtu nadchodzi powoli
Stąpa lekko po skrwawionych
Chodnikowych płytkach
I plwocinach tysiącletnich, nieśmiertelnych meneli
Szukając kota i zapalniczki
Między stolikami pełnymi
Naiwnych zakochanych
Trącających się butami poniżej

Liczą się pierwsze słowa
Mówi mój przyjaciel
Wpatrzony w wypłowiałego Murzyna
Wciągającego kosmiczne opiumowe opary
Do przerażająco białych, końskich nozdrzy
Gdy nieznany element wkrada się w noc
I twardo modyfikuje zastany porządek
Schludnych zapałczanych konstrukcji

Daleki jazz rozwarstwia bliski świt
I sprawia że czytam książkę
Wpatrzony w ścianę, na której galaktyczny rzutnik czasu
Wyświetla film o końcu dyktatury
Ilustrowany tysiącem wybuchów bomb
Chromowanych słońc istnienia
Zrzucanych przez anonimowych lotników
Wprost w wielorybią paszczę

Zielona Fala - Green Wave

zielona fala
ciche płomienie Gandzi
stare promienie trzeciego oka
odejście w manewry snu
bezdenne meduzy na plaży
patrzą w cichego człowieka
zagubionego w tłumaczeniach wakacji
spod parasola spadochron
cennego rękodzieła
gubi się pod zeppelinowym niebem Berlina
ale ono zewsząd odbija morze
jak fluxus kieruje go w dom
ślimacze wędrówki fali
między piwem a skrętem
święta piczka Gandzi
zakręca poza miasto
ucieczka z granic ludzkości
spadochroniarka jestestwa
zgrabnie przeżuwa id
aż ani jedno słowo nie zakłóca
czerwcowych obligacji
światłocień Grety Garbo
w jej trzecim oku
kieruje nas w prastary Tybet
mistyczne słowa-klucze
rybie fontanny zbawienia
skapujące pomału z nieba
rysują niepewną dłonią
zieloną falę, o której było na początku
i będzie też na końcu
gdy każdy poważny wiersz
wstydzi się być mną
gdy zasypia

***

green wave
the silent flames of Ganja
the old rays of the third eye
departure into sleep maneuvers
bottomless jellyfish on the beach
they look at the silent man
lost in holiday translations
a parachute from under an umbrella
precious handicrafts
gets lost under the zeppelin skies of Berlin
but it reflects the sea everywhere
how fluxus drives him home
the snails wandering the wave
between the beer and the twist
Ganja's holy muff
turns out of town
escape from the frontiers of humanity
self paratrooper
neatly chews id
until not a single word disturbs
June bonds
Chiaroscuro by Greta Garbo
in her third eye
leads us to ancient Tibet
mystical keywords
fish fountains of salvation
dripping slowly from the sky
they draw with an uncertain hand
the green wave it was about at the beginning
and it will also be at the end
when any serious poem
ashamed to be me
when he falls asleep 

UFO

aneks złotoustej purpury
ktoś gra prosty punkowy riff
moja babcia przyrządza kotlety
każdy gówniarz z osiedla je uwielbia
niektórzy nie mają już babć
są więc zarozumiale zazdrośni
ale w ciszy piją kompot
wyobrażając sobie, że podszyto go LSD
ja czytam książkę Danikena
starożytne UFO ląduje na antenie bloku
"wpadliśmy na kotlety" - mówi kapitan
jego hełm przerzedza brzask
w załodze ma same nordyckie blondynki
odliczam godziny do startu
gapiąc się na ich tyłki
dzień będzie długi
niczym UFO-rozgwiazda
o którym nie powiedzą nic
w dzisiejszym dzienniku
babcia zwinie kotlety
i kosmitki odlecą
gdzieś w Aldebarana
zostawiając blok w bagnie
w które w końcu się zapadnie
gdy nadejdzie czas wszystkich sąsiadów
to było piękne UFO
westchnie żydowski skryba
i zapisze rok 2000
jako datę pierwszego spotkania
ale oni byli już nad Tunguską
ratując nas przed zagładą
albo tak przynajmniej twierdzi
Pan Witek

***

appendix of golden-mouthed purple
someone's playing a simple punk riff
my grandmother makes chops
every shit from the neighborhood loves them
some don't have grandmothers anymore
so they are conceitedly jealous
but they drink compote in silence
imagining that it was lined with LSD
I am reading Daniken's book
ancient UFO lands on the block's antenna
"we ran into the chops," says the captain
his helmet thinns the dawn
the crew has only nordic blondes
I'm counting down the hours to take off
staring at their asses
the day will be long
like a starfish UFO
about which they won't say anything
in today's journal
grandma will roll up the chops
and the aliens will fly away
somewhere in Aldebaran
leaving the block in the swamp
into which it will eventually collapse
when the time comes for all the neighbors
it was a beautiful UFO
the Jewish scribe will sigh
and will record the year 2000
as the date of the first meeting
but they were already on the Tunguska
saving us from extinction
or so he says
Mr. Witek

Sponad Atlantydy - Over Atlantis

Odkleiłem się tak bardzo
w fotografiach modowych z lat 60-tych
kwaśnej gitarze Hendrixa
i wołaniu miłości przez wieczną pustynię ludzkości

że zapomniałem, skąd jestem
i wiatr zawył ostatni raz, a jego ruch zabrał mnie powyżej
hałas istnienia zgasł
jak papieros bogów

było już późno, ostatnie światła gasły w ostatnich knajpach
ostatni pijacy czcili gołębi świt
w kałuży odbijał się Budda
on, albo mój brzuch

i sponad Atlantydy
wystartowały ostatnie bombowce
ostatni piloci przesłaniali oczy ze zdumienia
rosą lotosu

nikt nie chciał wojny, ale zawsze jakaś się toczyła
dopóki boginie oceanu nie zawołały "dość" ponad pustynią
i to "dość" znaczyło naprawdę koniec

ile jeszcze razy obudzę się w koszmarze
zanim wyzwolą mnie motyle?

***

I got so detached so much
in fashion photos from the 60's
Hendrix's acid guitar
and the cry of love through the eternal desert of mankind

that I forgot where I am from
and the wind howled one last time and its movement took me above
the noise of existence went out
like the cigarette of the gods

it was already late, the last lights were going out in the last bars
the last drunkards worshiped the dawn pigeons
the Buddha reflected in the puddle
him or my belly

and over Atlantis
the last bombers took off
the last pilots shaded their eyes in amazement
the dew of the lotus

no one wanted a war, but there was always one
until the goddesses of the ocean cried "enough" over the desert
and that "enough" really meant the end

how many more times will I wake up in a nightmare
before the butterflies set me free? 

Ja i Yuri Morozov - Me and Yuri Morozov

Zima była twarda
ktoś przyświecał księżycem w bagna dźwięku
ktoś inny dłubał przy magnetofonie szpulowym
ktoś jeszcze inny uważał, że produkuje nasze sesje

wtedy spotkałem Yurija
wplecionego w śnieg kablem mikrofonowym
śpiewał piosenki Beatlesów
i za nic miał twardość poranka

siedział jak jogin tęczy i blasku, otaczał mnie aurą pokoju
złudne wrażenia obecności
dźwięk jak ulotne fatum
krążył ponad naszymi głowami

był to dzień, czy noc, nieważne
księżyc i słońce w tańcu sprawczym
dwie godziny snu w masce durowych tonacji
musimy skończyć z tymi Beatlesami, powiedział
i odnaleźć własny, słowiański pop art

Yuri był wielkim artystą
ja tylko przewijam jego taśmy
i gdzieś tam widzę fragmenty
słyszę inne czcionki
wiem, że unikatem jego istnienia był dźwięk

dźwięk w najczystszej postaci

***

The winter was tough
someone was shining the moon in the swamp of sound
someone else was tinkering with a reel-to-reel tape recorder
someone else thought he was producing our sessions

then I met Yuri
woven into the snow with a microphone cable
he sang Beatles songs
and the hardness of the morning was for nothing

he sat like a yogi of rainbow and light, he surrounded me with an aura of peace
illusory impressions of presence
sound like a fleeting doom
circled over our heads

it was day or night, whatever
the moon and the sun in a motion dance
two hours of sleep in a major key mask
we have to finish these Beatles, he said
and find our own Slavic pop art

Yuri was a great artist
I'm just rewinding his tapes
and I see fragments out there somewhere
I can hear other fonts
I know that sound was unique in its existence

sound in its purest form

A.J. Kaufmann - Wiersze (tłumaczył Roman Bromboszcz).

virus

jesteś szeroko otwarty
a ja jestem wciąż zamknięty
rozkładasz ramiona
nie nazbyt nerwowo

obserwator

czując się chory
wyglądając wyblakłe
pokrywam twoją przykrywkę
czarną bezbarwną farbą
w porządku
nie nazbyt nerwowo

jestem wirusem

argonauci

przepłynął powietrza
łabędź smaków
prowadzony ku śmierci
linią obrony

podziel siebie
spotkaj siebie
zbrukane powietrze
w inny dzień

przepłyń powietrza
uchwyć swoje życie
zanurkuj dla monet
w pierwotny świat

lajkrowa przyjaciółka

lajkra której pożądam
pytania które szukają odpowiedzi
jesteś tym problemem
a ja steruję
portmonetka pełna pieniędzy
dobre rozwiązanie
transfuzja krwi
daj mi to
ciemność jaśnieje
przyjmę na siebie ten wstrząs
slajd

zadrapanie

spłacona obawa daty
debaty o
jej odjazd mój los
cierpiący
na cierpliwość
trzymam zwoje w jej ustach
wyprane wypatrzone
cierpiący
na cierpliwość

spróbuj walczyć

martwe mięso jest
tym czym jest
innym życiem
choć  nie jest potomkiem
skrytym niebezpieczeństwem
nic się nie zmienia
spróbuj walczyć sympatio
zgwałć mnie czule
odejdź uspokojone

rozsądek

przyczyna oddechu
to dobro
jestem spętany
ale mam szansę
udekoruj swoje dłonie
ustrzel dla nas albatrosa
rozdziel jego resztki
spróbuj tego bracie
ja udekorowałem własne
ale jestem bezużyteczny
przyczyna rozstania
to dobro